KPJAYI w Mysore – byłam i nie wracam.

Napisałam ten post raz. Czytałam wielokrotnie i postanowiłam … napisać go zupełnie od nowa. Czegoś brakowało. Opisałam praktykę, opisałam Instytut Ashtanga Jogi w Mysore, ale zabrakło najważniejszego. Może nie chciałam pisać wprost? To teraz piszę.

Sharath jest być może jednym z wielu dobrych nauczycieli. Po prostu. Nie sądzę jednak, by był kimś wyjątkowym. Nie sądzę, by jego wiedza dotycząca technik korekt była wyjątkowa, by jego życie było jakimś super przykładem życia wspaniałego jogina. Osoby, która na swojej stronie sama siebie określa terminem „Guruji”.

To jest moje zdanie. Kropka.

Trochę bałam się o tym pisać, bo… większości osób, które tam były się podoba. Tyle, że kiedy postanowiłam zacząć pisać o nauczycielach i szkołach, które odwiedziłam założyłam, że będę szczera. Więc będzie szczerze.

Po Taylorze Huncie i Sharmili Desai kolej na Sharatha Joisa.

Praktyka w KPJAYI (teraz Sharath Yoga Center) w Mysore w Indiach była czymś, czego nie chcę powtórzyć. Troche czułam się jak w jakiejś jogowej fabryce. Ilość ludzi, która praktykuje tam codziennie dochodzi chyba do 300-400 osób (tak szacowałam). Zaczynają po 3 w nocy, kończą ok. 11 rano. Większość jest zupełnie anonimowa – nauczyciel nie zna ich imion. Nie czułam jakiejś szczególnej energii na tej sali. 

Zdecydowanie nie podobało mi się jak było to zorganizowane. I tu rozwinę temat.

Już sam proces aplikacji dziwny – formularz pokazuje się o konkretnej godzinie i znika po upływie ok. 10-15 minut. W takim to czasie zostaje uzupełniony 300-400 razy, co oznacza, że już brak miejsc (to tylko moja teoria, dlaczego po kilku minutach wyświetlał się komunikat „we exceeded maximum number of applications”). Jak aplikujesz pierwszy raz nawet nie wiesz co w tym formularzu jest, jakie dane przygotować, by uzupełnić go w minutę. Pytasz tych, co już byli, ale czasem słyszysz wymijające odpowiedzi, bo oni też chcą się dostać, a Twoja aplikacja to mniejsza na to szansa. Ja tego nie doświadczyłam, ale słyszałam z pierwszej ręki. Teraz może jest inaczej, bo praktykę przenieśli do innego miejsca, które pomieści o wiele więcej osób. Może teraz przyjmują wszystkich? Nie wiem. EDIT Obecnie wiadomo już, co należy przygotować, by wypełnić formularz – https://sharathyogacentre.com/online-application-guide/ – informacje pojawiły się niedawno, do tej pory nie było to oficjalnie podane na stronie.

Już na miejscu trzeba się zarejestrować, opłacić praktykę itp. Zarejestrowałam się w ostatniej chwili – 5 min przed zamknięciem, jak się okazało na miejscu, ale skąd miałam wiedzieć skoro godziny podane były na tablicy przed szkołą …. – dostałam plakietkę, a na niej godziny praktyki. Tylko, że mam przychodzić „shala time”, czyli wg zegara w szkole, który pokazuje – jak to było? – 15 minut później niż normalny zegar. Aha i mam być 45 minut przed godziną na plakietce „shala time”. I tak sobie myślę czy jest jakikolwiek logiczny lub racjonalny powód wprowadzania innej godziny niż ta, która funkcjonuje w mieście Mysore? Ja nie znalazłam. Jak wiecie, to mi proszę napiszcie. Rozwiążę zagadkę życia.

Nie podobało mi się, że sekwencję kończącą trzeba robić w przebieralniach (tak, tam gdzie też są toalety) – miesiąc praktyki tam kosztuje 36 000 rupii, wg obecnego kursu to 1 996 zł – za taką kwotę oczekuję, że stanę na głowie na sali, a nie przy toalecie w trakcie jak ktoś z niej korzysta.

Nie podobało mi się, że jesli chcę na serii prowadzonej nie ćwiczyć przy toaletach to muszę stać pod szkołą godzinę albo i więcej, co oznaczało czasami wstawanie w środku nocy.

Nie podobało mi się, że ludzie się pchali wzywani do „poczekalni”.

Nie podobało mi sie, że na konferencjach Sharath naśmiewał się z YTTC – Yoga Teacher Training Course. Owszem ma rację – w 200 godzin nie zostaniesz nauczycielem jogi. Natomiast taki kurs, który sama zrobiłam, dał mi wiedzę na temat filozofii, medytacji, pranajmy – wiedzę, której nie zdobyłam w KPJAYI.

Rozmawiałam na ten temat z nauczycielem, który do Mysore podróżuje i podróżował będzie. Powiedział mi – „don’t care about that, do your thing”. I wiecie co, pewnie tak trzeba.

Tylko, że ja nie potrafiłam nie zwracać na to wszystko uwagi… może kiedyś nie będę. Na razie poza samą jogą (a dokładniej asanami) i tym czy zrobię dzisiaj catching czy nie liczy się dla mnie z kim czekam w tej poczekalni, czy ktoś mówi do mnie po imieniu czy nie, czy ćwiczę przy toalecie czy nie.

Także tak.

Chyba pobiłam rekord ilości słowa „nie” w jednym wpisie. 😉 Może być też tak, że nie byłam gotowa, by tam pojechać. Pierwszy kurs w Indiach odbierałam też dosyć negatywnie, ale po czasie zauważyłam jak dużo się nauczyłam. I chcę też dodać, że metodę ashntaga jogi uwielbiam. Uczę innych zgodnie z tą metodą i sama praktykuję zgodnie z nią. Jest mi bardzo bliska i jest obecnie nieodłącznym elementem mojego życia. Uczę tak jak nauczyciele, u których się uczyłam, a oni z kolei tak, jak uczono ich – głównie Sharath Jois. Można powiedzieć, że ashtangę kocham, ale nie do końca chyba kocham organizacyjne aspekty tej … społeczności powiedzmy.

Ostatnio na Instagramie Sharath opublikował post, na który chyba wszyscy czekali. Przyznał w nim, że był świadkiem jak jego dziadek stosował jak to nazwał „improper adjustments”.

https://www.instagram.com/p/BzuKYVRlUv9/?utm_source=ig_web_copy_link

Jednocześnie stronę KPJAYI zastąpiła nowa strona – Sharath Yoga Center. Nie wiem, co o tym myśleć. Wiem, że Sharath uczy inaczej niż jego dziadek, wiem też, że Ashtanga Joga mi służy, ale mam wrażenie, że w tej społeczności brakuje szczerości i autentyczności. A może nie interesuje mnie do końca przynależność do grupy fanów Sharatha. Nie chce mieć Guru. Guru rozumianego jako nauczyciel, któremu zawierzasz, którego wręcz czcisz. Szukam inspiracji, motywacji, itp. ale nie szukam Guru. Nie szukam też mentora. Cenię sobie wielu nauczycieli, u których praktykowałam, ale nie czuję, by mówić tylko o jednym z nich „mój nauczyciel”.

Teraz mówię, że nie wrócę do Mysore. Może zmienię zdanie.

Papierów też nie potrzebuję. Na razie.

Dodaj komentarz